Kontrabas jest jak seler. Skromny i uniżony. Raczej nie
występuje solowo. Już raczej w rosole sobie pływa, śląc swoje ziemiste nuty z
ostatnich rzędów. Gdzieś tam zamajaczy na końcu języka. Wielkiej wirtuozerii
potrzeba, żeby taki seler zagrał solo, żeby wzbudził zachwyt jak soczysty pomidor,
jak takie solo proszę jak ciebie, na fortepianie.
Żeby seler zagrał solo to trzeba jednak ugotować go w
wywarze w charyzmy, doprawić odrobiną brawury, poeksperymentować, sparzyć się,
skaleczyć palec i nabawić się odcisków od ciężkiej roboty. I jeszcze się spocić
jak świnia do tego.
No dobrze, ale przyznajemy jednak prawo temu selerowi, żeby
sobie czasem błyszczał na warzywnym firmamencie.
Tylko skoro taki kontrabas jest prostym selerem, to czym
jest basowe ukelele, którym zostałam dziś dwa tygodnie przedwcześnie, urodzinowo
obdarowana. Zerkam na te dziwaczne struny, które mi krzywdy nigdy żadnej nie
zrobią i zastanawiam się kto o zdrowych zmysłach chciałby na tym grać, no i jak
sprawić, żeby to błoszczało. Oglądam internet i nie znajduję na to pytanie
odpowiedzi. Nomenklatura warzywna też mi się poniekąd wyczerpała.
Jakkolwiek, dość moich rozterek
muzycznoegzystencjalnych.
Życzę Wam w Nowym Roku, który niechybnie nadchodzi, aby Wam
się wiodło, żeby Wam dopisywało szczęście i zdrowie. I niech Wam się
pospełniają marzenia albo raczej, żeby Wam wystarczyło siły i odwagi do ich
realizacji.