Jestem w przysłowiowej ciemnej dupie. Nie wstydzę się do
tego przyznać jest mi po prostu strasznie smutno.
Wydało się, mleko się rozlało i chce mi się nad nim
zapłakać. Ja nie liczę. Dlaczego nie liczę od roku tego nie wiem. Pewnie miałam
nadzieję, że ktoś za mnie policzy.
Zostało mi 6 dni, żeby zapisać się na egzamin ale Air i
Chaconne Lullyego mnie właśnie pogrążyło. A żebyś się Lully w grobie teraz
przewracał! Roger na lekcji zrobił mi scenkę z Whiplasha, kiedy Fletcher mówi,
że to not quite his tempo.
Co poradzę, że mi liczenie w czytaniu przeszkadza, że mi
wszystko staję dęba. I nie lubię. Bronię się. Łudzę się, że mi się uda bez, że
samo wskoczy na swoje miejsce. Nie wskakuje.
Myślałam, że rytm to coś co płynie we krwi i miesza się z
uderzeniami serca. A tu nie. A ja nie umiem i nie chcę liczyć, bo mi się to
kłóci z moją naturą.
Do dwudziestego siódmego roku życia byłam jedynie odbiorcą
muzyki. Więc muzyka poruszała we mnie tylko pewne szczególne emocje i z
emocjami była związana. Nawet jeśli coś mi nie do końca leżało muzycznie, to
znajdywałam wyjątkowo mądry tekst i na tych prostych zasadach muzyka żyła we
mnie.
A teraz jestem wykonawcą (pretendentem okej?!) i mam się
podporządkować dzwiękom, rytmowi, dynamice. Co ja głupia jakaś byłam, myśląc,
że z moją nonkonfomistyczną naturą będę robić to czego się ode mnie oczekuje...
Zachciało mi się kontrabasu, kiedy zobaczyłam Adriana
Stouta, grającego z Tiger Lillies. Wzruszyło mnie to i rozbawiło. Miałam ochotę
śmiać się i płakać. Zagrało mi to na najwyższych i najniższych strunach emocji,
czyli na tym czego szukam w sztuce. I dlatego zachciało mi się kontrabasu.
Dolnego E mi się zachciało.
Siedzę na stołku w nocy dwa dni temu i gram na strunie E
przez godzinę. Bez sensu. Jak walenie głową w mur, jakbym miała nadzieję, że
jak walnę odpowiednio mocno to przebiję się do magicznego świata, w którym
muzyka wypływa z innych zakamarków. W którym nikt nie będzie mi dyktował ile
potrwa dany dźwięk i czy mam grać piano kiedy coś mi się podoba, i mam ochotę to
oznajmić całemu światu donośmym fortissimo.
Nie mam ochoty rzucać kontrabasu, ale mam ochotę rzucić
egzaminy i wykształcenie muzyczne, granie pierdół z XVII wieku, które do mnie
nie przemawiaja wcale, nie szepczą nawet, ust nie otwierają.