Thursday 30 July 2015

Rozdział 17.

Byliśmy kilka miesięcy temu na koncercie, jakiś przypadkowy to był wybór, już nawet nie pamiętam jej imienia. Kobieta grajaca na kontrabasie ze swoim bandem, w bardzo lubianym przeze mnie teatrze, w Darby. I było to takie sobie, poprawne granie standardów, jakaś pańcia na gitarze, niezły perkusista, jakiś starszy pan przy pianinie. I zupełnie niepozorna, jakby oderwana od smarzenia śliwkowych powideł, wyjęta ze swojej nudnej pracy w urzędzie, po pięćdziesiątce, nieatrakcyjna, ubrana jakoś na ciemno, w okularach, taka co ją zawsze przeoczysz i nie zapamiętasz, grająca na saksofonie, w kącik wciśnięta. Zaczęła grać i przysięgam to jej granie wbiło mnie w sofę, zostawiło z nieprzełkniętym winem w ustach. Ona, ta niepozorna i szara zaczarowała mnie zupełnie. Poruszyła mnie. A mnie trudno jest poruszyć, ot Pan Wołodyjowki mnie rusza jak siebie i Ketlinga wysadza w powietrze i muzyka. Taka przez duże M. I nie musi być idealnie, (teraz proszę się udać do filmiku z YT i włączyć od 12:40, słuchawki na uszy, nie jest idealnie ale pięknie), dlalej notka się toczy z podkładem, bo jestem interaktywna, multimedialna, jestem blogerem. Trele morele.

Jakkolwiek. Buszuję obecnie po świecie jazzu. W drodze do pracy i z pracy przebieram w muzykach. Myślę kto by mi się nadał na perkusję, kogo chcę na fortepian i wiem dokładnie kto będzie grac na tubie. Żyję tylko tym co mi gra z głośników albo tym co sama zagram sobie, w tych szczęśliwych momentach kiedy mam czas usiąść do kontrabasu. Dlatego pewnie czuję się pełna życia tak rzadko. Wszystko składa się z chwil wydzieranych i wyszarpywanych od kości. Pracuję po 10 godzin dziennie, zarabiam. I nie robię tego z poczucia obowiązku. Nowy smyczek, wysoka półka, mi sie wymarzył. I taki też będzie.

Kłóciłam się wczoraj trochę w Ianem w samochodzie, przed 22, w drodze do domu. Wydzieraliśmy sobie czas, którego nam brakuje. I usłyszałam, że za dwa, trzy lata nie będzie mnie w domu na codzień, nie będę wyjadać truskawek z krzaka przez lato. Nie będę robić prania ani risotto. Nie będę zgrzytać kluczem w zamku około 19. Bo będe muzykiem. Będę grać koncerty. I on jest o tym głęboko przekonany, że od kiedy zaczęłam, on z tą myślą się godzi. Ta myśl już między nami pokutuje. Troche nas ziębi od środka, a trochę grzeje.
Może i kłóciłam się wczoraj trochę z Ianem, ale wiem, że on głęboko we mnie wierzy, najprawdopodobniej wierzy tak, jak nie wierzy we mnie nikt inny. Nawet ja sama nie. Ale miło jest kiedy ktoś widzi twoją przyszłość jaśniej niż ty potrafisz ją widzieć.

Swoją drogą, mówiąc już o ludziach, których nie odnajdziesz w tłumie, ja jestem takim człowiekiem. I nie przeszkadza mi to jakoś szczególnie. Ten wywód zmierza jednak do pewnego podsumowania. Czasami, nie często, bardziej od święta, jak gram różne swoje bzdury i coś mi wychodzi, wychodzi powyżej przeciętnej i powyżej moich możliwości (nie krzywcie się, każdemu się czasami przytrafia coś ekstra od losu), to czuję się wyjątkowa i piękna. Nie skurczora i niewidzialna jak zawsze. Czuję, że jestem, że moje istnienie odciska się.
Dobrze mi się dzisiaj pisze, ale wiem, że będzi mi się grało jeszcze lepiej. Dlatego dobranoc i uszanowanie do rączek składam.


Sunday 19 July 2015

Rozdział 16.

Nie wiem co kręci ani co podnieca innych ludzi. Ale dla mnie to muzyka. To jazz na żywo. Koncert Avishai Cohena, był Wydarzeniem. Zagrany z nowojorską dywizją, ale jak dla mnie mogłoby być to tylko Trio, złożone z Avishai na kontrabasie, Nitai Hershovitsa na fortepianie i Daniela Dora na perkusji. Pozostali trzej muzycy, którym nie można odmówić talentu, byli jednak tylko w momentach dla nich przewidzianych, z nutami przed nosem, nie brali udział w tym szaleństwie i zbiorowej ekscytacji, której ulegało Trio i cała widownia.

Kiedy nie wiedziałam nic o muzyce myślałam, że jazz to czysta magia, to porozumienie dusz między muzykami, bo jakże by inaczej, z tej zupełnej dźwiękowej rozpierduchy, po solo na fortepianie i po zupełnie od czapy solo na perkusji, oni nagle wracją do głównego tematu utworu. Przecież to musi być magia. A teraz widzę smaczki, prawdziwy talent i wielką muzyczną klasę. Tam się liczy hi-hat, tam jest dokladnie wystukany rytm 13/8. To wszystko wygląda jakby do nikąd nie zmierzalo, ale to wszystko siedzi na rytmie, jest wykalkulowane i wyliczone. To ogromna uwaga z jaką muzycy siebie słuchają i rozumieją kierunek w którym razem płyną, choć przysięgam huragan szaleje i masz ochotę obgryzać paznokcie, wejdą do portu czy nie. Czy się wszyscy w drobny mak roztrzaskamy na skałach. 
Avishai niezaprzeczalnie jest jednym z moich Bogów Kontrabasu, ale czerpie on pełnymi garściami z bycia otoczonym świetnymi młodymi muzykami. Szczególnie Daniel Dor skradł moje serce. Królestwo za tak genialnego pałkarza.


A ja zostałam oficjalnie w 1/8 kontrabasistą, w sobotę przyszedł dyplom i papiery. Apetyt przez to mi wzrósł, odebrałam z poczty nowe książki i wysiaduję granie nowych gam na stołeczku. W listopadzie podchodzę do drugiej części. Roger twierdzi, że do piątego poziomu nie powinnam napotkać, żadnych trudności. Później będę musiała zdać egzamin teoretyczny. I że zdam. Nie ukrywam, przybyło mi nieco pewności siebie. I dobrze, przyda mi się. 

Sunday 12 July 2015

Rozdział 15. Notka tak długa, że można osiwieć w międzyczasie.

Moje nowe struny są szalenie fascynujące.
Rano wymagały nastrojenia, jak to nowe struny, ale w porównaniu do starych i całej zabawy jaka przy tym się odbywała, te są po prostu cudowne. Czysty dźwięk albo się trafiło we właściwą nutę albo nie, bez domysłów czy to już, prawie już i czy ujdzie.

Od rana też wygrywam sobie z wielkim zaangażowaniem w sprawę, Taniec Łabędzi z Jeziora Łabędzi Czajkowskiego i strasznie mi się to podoba, i nie ma tego na żadnym egzaminie, i to jest piękne. Gdyby Czajkowski dalej komponował i nagrywał to kupiłabym Jego nowy album, po prostu.
Pozostając przy temacie płyt, nagrań i albumów, nabyłam ostatnio The Art of Balkan Bass Nanada Vasilica, bardzo ale to bardzo ciekawa rzecz. A im dluzej wyszukuję nazwisko Vasilic na yt, tym bardziej się utwierdzam w przekonaniu, że jeszcze jakiś nowy, smaczny album zmieści mi się w samochodze. A jak trzeba będzie to sobie kupię większy samochód, no trudno. Spłonę w piekle, w tym nowym jarze piekielnym, dla ludzi którzy popełniali grzech nieumiarkowania w zakupie nowych płyt na ebayu. Albym Just Fly. Bardzo ładna nazwa, spodziewam się po tym wiele.

Tak samo jak wiele spodziewam się po nadciągającym koncercie Avishai Cohena w Londynie. Tylko ten Londyn, którego nie znoszę, bo mam świra (nie stwierdzono, ale nikt nie szukał) i nie cierpię ogromnych skupisk ludzkich. Bo ja jestem wieśniakiem. Lubię to co znam, lubię jeść rosół i czytać te same książki, bo wiem że będą dobre. Ale Avishai jest dla mnie jednym z Bogów kontrabasu (ja taka bardziej politeistyczna jestem z wyznania), więc skłonna jestem do poświęceń. Kiedy myślę o tym jakim kontrabasistą chciałabym być kiedy dorosnę, to właśnie takim. Ogromna charyzma.

Pisałam tu kiedyś o moim marzeniu, głupim i naiwnym. Nie całkiem serio, ale no kto mi zabroni; chciałabym mieć smyczek z włosia jednorożca. Wczoraj mój ukochany (zdecydowanie najukochańszy nawet) milczał uparcie wieczór cały, przeglądał coś w tym swoim laptopie zawzięcie, myślę sobie że pewnie coś knuje, bo mordkę ma taką  skupioną jakby polował na coś w tych cybernetycznych odmętach. Co robisz –mówię mu w inglisz- co robisz, ty tam zza stołu. A on mi na to, że nigdy nie uwierzę, ale on właśnie szuka dla mnie, dla mnie (!) smyczka z włosia jednorożca. Wariat myślę sobie, jak w mordę strzelił, smyczek z włosia jednorożca wcale nie istnieje, jednorożce wcale nie istnieją, ale mi pomarzyć wolno zawsze. A on, że nie ma, w całym internecie nie ma, ale on dla mnie zbuduje jeden, z nielegalnego brazylijskiego drewna. Uwielbiam takie rozbójnicze wyznania miłości. 

Monday 6 July 2015

Rozdział 14.

Może być i tak, że nigdy nie zostanę kontrabasistą.

Kiedy studiowałam swoją chemię na bydgoskim UTP, miałam na roku taką Kingę. Kinga nie powiem, śmiertelnie mnie bawiła, rozbawieniem trochę podłym, a trochę współczującym. Kinga była na swój sposób genialna, całą wiedzę z książek i wykładów miała w małym palcu, na pisemnych egzaminach zawsze dostawała piątki z góry na dół. Ale jak już przychodziło do zajęć w laboratorium i Kinga musia coś skrysyalizować, przesączyć, czy zsyntezować, trzęsły jej się ręce, wszystko jej się mieszało, a raz nawet, przy naszej okrutnej uciesze, podpaliła laboratorium.

I ja byłam dziś jak Kinga, która podpaliła pewnego razu laboratorium. Nie mam w sobie żadnej pewności siebie, niczego co by sprawiło, że kiedyś wyjdę na malutką scenę i zagram, tak jak mi się czasami przytrafia kiedy jestem sama i cały dom śpi jeszcze w niedzielę rano.
Teraz wiem, że Kindze po prostu bardzo zależało. Mi też zależało, ale swoje utwory spieprzyłam dokumentnie. Miałam koszmarnie słabe momenty, a przecież to nie było trudne. To nie było nic ponad moje siły a przerosło mnie zupełnie. Najlepiej poszło mi i to jest zupełna tragikomedia (szaleńczy śmiech przez łzy) śpiewanie.

Moja Mama przez telefon powiedziała mi: wiesz muzykiem w tym wieku już raczej nie zostaniesz. A ja do diabła jakoś nie trafiłam wcześniej na ścieżkę zostania muzykiem. I nie stanę się już nigdy młodsza, żeby wrócić do wieku lat dziewięciu.
Jestem złamana. Ciągle mi się wydawało, ze to z całym światem trzeba walczyć, trąbić i rozpychać się łokciami a dziś zostałam pokonana przez samą siebie.


Jadą do mnie nowe, wypasione struny Evah Pirazzi, na które nie zasłużyłam sobie. I może kiedyś jak już się zupełnie zestarzeję i do końca zwariuję zagram koncert zupełnie kameralny, w śrosku lasu, w moim domku na kurzej stopie, na cztery strony świata. I echo gdzieś to poniesie, jak brzeczenie muchy. I każdy to przeoczy. Ale możliwe, że ja wtedy będę szczęśliwa. 

Rozdział 13?! Byle nie pechowo!

Dziś, jestem najprawdziwszym kłębkiem nerwów, trzęsą mi się ręce i to nie od nadwyżki białego wina wytrąbionego wczoraj na koncercie.
Wiem, że mogę zdać ten egzamin fenomenalnie, słyszałam jak gram z akompaniamentem, bo zostało to podstępnie nagrane na mojej próbie w czwartek. Jest to tak ładne, że nie brzmi jak ja.
Wyczyściłam wczoraj kontrabas, żeby nie był taki uświniony kalafonią, wyczyściłam też struny i teraz myślę, że to był błąd, bo ja lepiej gram na uświnionych strunach.
Nie umiem zmierzyć się z własnymi ambicjami, które mnie przerastają i dołują. Wiem, że jestem dobra w tym co robię na obecnym poziomie i jedym czynnikiem, który może mnie pozbawić najwyższej noty są moje nerwy.
Przecież nie mogę tak wyjść przestraszona,  z paniką w oczach, bo to nie wygląda pewnie, to nie wygląda profesjonalnie. A ja mam być profesjonalna, mam pyć pewna, dolne G ma sprawiać, że ściany będą drżeć, a nie smętnie pobrzękiwać.

A jak już będzie po, otworzę butelkę najprawdziwszego radzieckiego szampana zakupionego w Polsce na tę okazję właśnie. Jak nie zwariuję do szczętu i do końca zanim do tego dojdzie, co przy aktualnym stanie rzeczy, jest jak najbardziej możliwe.