Sunday 31 May 2015

Rozdział 10. Dla odmiany: progres.

Po okresie, irytującym, rozbijania się o mur, zaczęłam czytać nuty. Usiadłam dzisiaj rano do utworów, których nigdy wcześniej na oczy nie widziałam, z listy na egzamin na drugim poziomie i zaczęłam grać. Samo przyszło, bez siedzenia nad nimi i główkowania gdyząc ołowek, czy to będzie palec środkowy czy mały.  Pozycja pierwsza czy w pozycji 1/2. Samo przyszło, jak przestałam się bardzo z tego powodu denerwować.

Później przegrałam swoje utwory na egzamin, tym razem z akompaniamentem. Mój domowy pianista jest koszmarny i ciągnie mnie w dół, bez wątpienia. Całe szczęście, że w dniu egzaminu mogę poprosić o profesjonalistę. A teraz, mniej więcej, osłuchuję się z tłem, co mi dobrze robi na pewność siebie. Nie czekają na mnie żadne pułapki w podkładzie, to nie będzie żaden duet. To ja będę grać pierwsze skrzypce, chociaż to kontrabas.

Jedynym źródłem mojej niepewności jest część, w której muszę zaśpiewać echo zagranych przez mojego egzaminatora dźwieków. Dlatego od jutra z odtwarzacza w samochodzie wyciągam wszystkie jazzowe, niesamowite płyty i zaczynam słuchać i śpiewać. Co, tylko w nadchodzącym tygodniu, oznacza co najmniej 13 godzin praktyki.


Wzbogaciłam ostatnio bibliotekę nutową o wydawnictwo niemieckie: Kontra-Spass Regnera. Bardzo ładne wydanie, z szalenie uroczymi utworami w środku. Gdyby ktoś miał okazję, szczerze polecam. 

Tuesday 26 May 2015

Rozdział 9.

Dziś mogę pisać, bo granie jest do luftu. Od wczoraj. Szkoda opowiadać o tym jak przestałam numerować numerami palców nuty i już nic mi się w związku z tym w głowie nie mieści.

Dlatego przeglądam ebaja, wzrasta mi popyt na różne rzeczy, stan konta mam śmieszny, bo na koniec miesiaca zdechł mi akumulator w samochodzie i odpalać muszę podłączona do kontaktu. Wiem, że najpierw się podłącza czarny przewód, a później czerwony, czyli, że kobieta renesansu ze mnie i nawet maskę w samochodzie otworzyć potrafię, i kabelki podłączyć, i wszystko.

Gapię się w Internet na płytę Stańko Suspended Night i narzekam, że za drogo. Na co mój chłopak rzuca, że mogę przecież MP3. A ja mu na to, z wyżyn tego, że za trzysta lat zostanę sławnym kontrabasistą jazzowym odpowiadam, że ja wolałabym, żeby ludzie kupowali moje płyty zamiast je sobie pożyczać z Internetu na Wieczne NieOddanie. I, że teraz raz w życiu mnie stać (a to dobre, no naprawdę) i dlatego kupuję płyty, bo jestem ekscentryczna i starej daty, i pliki w komputerze mnie nie interesują, nie podniecają i nie wpisują się w konwencję.
Na co usłyszałam, że pewnego dnia zginę w wypadku, jak będę tak przeglądać te swoje tysiąc płyt w samochodzie, szukając tej właściwej. 

To przynajmniej zginę robiąc coś co lubię!

Muzyka! 


Tuesday 19 May 2015

Rozdział 8. Jak ćwiczyć?

To w końcu jak ćwiczyć?

Otworzyłam pewnego dnia książkę Kontrabas Jazzowy, Jacka Niedziela-Meira i przeczytałam o ćwiczeniu przez 6 i pół godziny dziennie. Czuję się przez to jeszcze bardziej opóźniona, bo nie dysponuję takimi zasobami czasu. Czy ktoś w ogóle dysponuje?

Kiedy już przykleję się do kontrabasu i mam doby dzień, to ciężko mnie odkleić. Ale jest to maksymalnie 1,5 godziny, bo życie i obowiązki mnie wzywają, bo brudne ubrania spacerują same po pokoju, bo talerze gniją w zmywarce, bo pieniądze co miesiąc same mi nie wskakują na konto.
Miewam wyrzuty sumienia, cholerne. Jakbym była na diecie i właśnie pożarła całą tabliczkę czekolady. Mam wyrzuty sumienia, że nie zaczynam ćwiczeń od strojenia instrumentu (bo szkoda mi czasu, o zgrozo!) i nie robię wielu, wielu innych rzeczy, które powinnam, ale szkoda mi czasu (gdybyście mnie poznali, to byście wiedzieli, że mi zawsze szkoda czasu i zawsze się śpieszę). W tygodniu wiecznie noc mnie goni i jeśli mam wybierać pomiędzy graniem czegoś co mi się niesamowicie podoba, a czegoś co jest po prostu nudne, to pewnie, że wybiorę to pierwsze. Taka natura.
Pointa jest taka, że nie wiem jak ćwiczyć. Jak wcisnąć w ramy czasu wszystko to co robię z przyjemnością i wszystko to, co powinnam.


Na koniec moja, całkiem spora, miłość muzyczna. The Tiger Lillies. Bardzo możliwe, że w ubiegłym roku, na ich koncercie w Oxfordzie zdecydowałam, że kontrabas będzie moim instrumentem. A linia basu do Beat Me była pierwszą, której się nauczyłam.  


Sunday 17 May 2015

Rozdział 7

Człowiek całe życie się uczy. A przynajmniej powinien, jak twierdzili starożytni.

W tym tygodniu przyszedł pan listonosz i mi dostarczył nowe książki, w tym jedną, o której Roger mówił od tygodni, w samych pozytywach. Building Walking Bass Lines, autorstwa Eda Friedlanda.
Wczoraj otworzyły się przede mna drzwi do świata tworzenia linni basowych. A później zamknęły się z trzaskiem i ktoś zaryglował od wewnątrz wszystkie zamki. Mój umysł nie potrafił za nic w świecie pojąć, że pod tajemniczym Gmaj7 kryje się dźwięk G na otwartej strunie. No co innego zapis nutowy, a co innego literki i cyferki, które nie miały dla mnie żadnego znaczenia.

Dziś od rana wysiaduję moje minutogodziny na stołeczku i tworzę nowe połączenia nerwowe w moim mózgu, coś zaczyna mi świtać. A później przychodzi mój chłopak, doskonały gitarzysta, ale to przecież nie to samo, podkrada Mój Kontrabas(!) i zaczyna grać. Ot tak sobie, z marszu, to wszystko nad czym ja się pocę i męczę od dwóch dni.
Ale nadajdzie kiedyś moment (i powtarzam sobie to od miesięcy), kiedy nawet świetny gitarzysta, nie będzie w stanie zagrać tego co ja grać będę. No, żeby chociaż nie trak od razu, żeby kilka długich, upokarzających minut to potrwało.

 

Wednesday 13 May 2015

Rozdział 6. O tym jak zwariowałam, dzisiaj o 14.

Dostałam dziś regularnego ataku paniki stojąc przy próbkach, które miałam pobadać na zawartość amoniaku. Bo, w ramach wyjaśnienia, zawodowo jestem, od poniedziałku do piątku, od godziny 9 do 17, chemikiem analitycznym. Tak zarabiam na lekcje muzyki, książki i paliwo. Stałam przy tych próbkach i w mojej głowie pojawiło się przekonanie, że na pewno czeka na mnie e-mail z datą egzaminu. Przerwałam ważenie na dziesięciu gramach i pognałam do laptopa. A tam nic i nic. Tylko we mnie już zakwitło przekonanie, że po pierwsze to na pewno wyznaczą mi termin kiedy nie będę mogła się stawić, bo np. Avishai Cohen gra wtedy w Londynie, a tego nie przegapię choćby mnie łamano kołem. A później pomyślałam, że na pewno nie zdam. Po prostu. Albo nie zdam z wynikiem powyżej przeciętnej. Raz w życiu mi zależy na czymś i to ma nie być przeciętne. To ma być niesamowite. Jak się coś kocha to, to nie może być takie sobie.

Nigdy w życiu, do żadnego egzaminu nie przygotowywałam się tyle co do tego, chociaż mam jeszcze minimum, miesiąc czasu. A ze stresem, wyraźnie, sobie nie radzę, bo jak do tej pory nic mnie w życiu szczególnie nie stresowało. Studia chemiczne jakoś mi minęły, bez szczególnego napięcia, bo całe życie miałam przed sobą. Jak nie pierwszy, to drugi termin, albo nawet i poprawka. Wstyd się przyznać, ale olewałam to koszmarnie. A teraz mam coś na czym mi tak bardzo zależy. I chociaż mało tutaj piszę, bo zwyczajnie brakuje mi czasu, to przysięgam, że albo coś tam grywam sobie siedząc na stołeczku przy swoim kontrabasie, albo grzebię w ziemi w ogrodzie, albo zalepiam dziury w ścianie w pokoju muzycznym. Ćwiczę niemal codziennie, lekcję z Rogrerem mam raz w tygodniu, w soboty o 13.

Swoją drogą Roger jest strasznie podekscytowany moim egzaminem (ale bez tego napięcia, które mi towarzyszy). I wychodzi z niego chwilami Terence Fletcher z filmu Whiplash, tylko, że bez rzucania przedmiotami i bycia dupkiem.

A ja jestem rozdygotana, jedna trzecia życia za mną, tu już nie można stracić ani chwili, bo hej, może nigdy nie zagram w orkiestrze (chociaż do diabła dlaczego niby nie?!), może nigdy nie będę częścią świetnego jazzowego trio, ale chciałabym mieć umiejętności. Chciałabym, żeby nie przez przypadek, tak jak wczoraj kiedy grałam Bassa Nove, w aranżacji Osbornea i pomyliłam nuty, wyszło mi coś absolutnie pięknego i ekscytującego. Chciałabym posiadać technikę, która sprawi, że moje granie będzie pełne przestrzeni, będzie pełne oczekiwania na moment, w którym właściwie to już sama nie będę wiedzieć czy otwiera się przede mną piekło czy niebo.


Wyciągnęłam z samochodu moją ukochaną płyte Cohena Continuo i zamieniłam na Nick, Bartsch Ronin i płytę Holon. Dobrze mi robi, mam wrażenie jakby każdy dźwięk został na tym albumie wyważony na wadze analitycznej do jednej dziesiatej mikrograma. Ciekawe. 

Saturday 9 May 2015

Rozdział 5. O tym gdzie jestem, gdy mnie nie ma

Spędziłam kilka długich dni bez kontrabasu, z powodu wielkiego, remontowego bałaganu w domu. Byłam w tym czasie bardzo zajęta i bardzo zmęczona. Ale tak jakoś było mi tęskno.

Nie jestem typem radosnym, jestem raczej typem ponurym, ale kiedy zobaczyłam Howarda, na powrót, na jego stałym miejscu, śmiałam się i nie mogłam przestać. A już najlepsze było to, że wcale nie było bardzo ciężko wrócić mi do utworów, które grałam przed przerwą. Wszystko mi się podobało w moim graniu tego dnia.

Remont jako taki, wszedł obecnie w fazę Pokoju Muzycznego. Nie cieszy mnie fakt, że stałam się ekspertem od zdzierania starych tapet, mieszania cementu, gruntowania ścian i tak dalej, ale jednak wizja pomieszczenia przeznaczonego do grania, w którym można się zamknąć i nie wchodzić nikomu w drogę jest szalenie kusząca.


Do tego pewnego wieczoru usłyszałam od mojego chłopaka te szalenie romantyczne słowa, usłyszałam mianowicie: wiesz, chyba powinniśmy kupić sobie perkusję.