Po okresie, irytującym, rozbijania się o mur, zaczęłam
czytać nuty. Usiadłam dzisiaj rano do utworów, których nigdy wcześniej na oczy
nie widziałam, z listy na egzamin na drugim poziomie i zaczęłam grać. Samo
przyszło, bez siedzenia nad nimi i główkowania gdyząc ołowek, czy to będzie
palec środkowy czy mały. Pozycja
pierwsza czy w pozycji 1/2. Samo przyszło, jak przestałam się bardzo z tego
powodu denerwować.
Później przegrałam swoje utwory na egzamin, tym razem z
akompaniamentem. Mój domowy pianista jest koszmarny i ciągnie mnie w dół, bez
wątpienia. Całe szczęście, że w dniu egzaminu mogę poprosić o profesjonalistę.
A teraz, mniej więcej, osłuchuję się z tłem, co mi dobrze robi na pewność
siebie. Nie czekają na mnie żadne pułapki w podkładzie, to nie będzie żaden
duet. To ja będę grać pierwsze skrzypce, chociaż to kontrabas.
Jedynym źródłem mojej niepewności jest część, w której muszę
zaśpiewać echo zagranych przez mojego egzaminatora dźwieków. Dlatego od jutra z
odtwarzacza w samochodzie wyciągam wszystkie jazzowe, niesamowite płyty i
zaczynam słuchać i śpiewać. Co, tylko w nadchodzącym tygodniu, oznacza co najmniej
13 godzin praktyki.
Wzbogaciłam ostatnio bibliotekę nutową o wydawnictwo
niemieckie: Kontra-Spass Regnera. Bardzo ładne wydanie, z szalenie uroczymi utworami
w środku. Gdyby ktoś miał okazję, szczerze polecam.
No comments:
Post a Comment