Człowiek całe życie się uczy. A przynajmniej powinien, jak
twierdzili starożytni.
W tym tygodniu przyszedł pan listonosz i mi dostarczył nowe
książki, w tym jedną, o której Roger mówił od tygodni, w samych pozytywach.
Building Walking Bass Lines, autorstwa Eda Friedlanda.
Wczoraj otworzyły się przede mna drzwi do świata tworzenia linni
basowych. A później zamknęły się z trzaskiem i ktoś zaryglował od wewnątrz
wszystkie zamki. Mój umysł nie potrafił za nic w świecie pojąć, że pod
tajemniczym Gmaj7 kryje się dźwięk G na otwartej strunie. No co innego zapis
nutowy, a co innego literki i cyferki, które nie miały dla mnie żadnego
znaczenia.
Dziś od rana wysiaduję moje minutogodziny na stołeczku i
tworzę nowe połączenia nerwowe w moim mózgu, coś zaczyna mi świtać. A później
przychodzi mój chłopak, doskonały gitarzysta, ale to przecież nie to samo,
podkrada Mój Kontrabas(!) i zaczyna grać. Ot tak sobie, z marszu, to wszystko
nad czym ja się pocę i męczę od dwóch dni.
Ale nadajdzie kiedyś moment (i powtarzam sobie to od
miesięcy), kiedy nawet świetny gitarzysta, nie będzie w stanie zagrać tego co
ja grać będę. No, żeby chociaż nie trak od razu, żeby kilka długich,
upokarzających minut to potrwało.
No comments:
Post a Comment