Sunday 14 June 2015

Rozdział 12. O strzykaniu w nadgarstku, planach wakacyjnych i nowych strunach.

Śnią mi się koszmary o kontrabasie. A to, że gram koncert w jakimś wielkim mieście, wysiadam z pociągu/samolotu i nie mam pokrowca, targam kontrabas na własnych rękach. Albo: wchodzę na egamin, nie odzywam się słowem, egzaminator nie odzywa się słowem, gram swoje trzy utwory i wychodzę nie czekając na ciąg dalszy. A już za drzwiamy myślę sobie, że to przecież za mało żeby zdać.

W normalnym życiu w nadgarstku mi klinęło, przeskoczyło i nie chce wrócić na swoje miejsce. Ale to dlatego, że wyczyniam jakieś dziwne figury i nigdy nie przykładałam szczególnej do tego, że mój nadgarstek jest wyprostowany czy nie. Do tej pory bywał, ale głównie nie był. Człowiek, nagle musi się stać taki wielozadaniowy w obliczu instrumentu. Próbuję, kiedyś mi się uda.
Moje struny wymagają wymiany, straciły całą urodę swojego brzmienia i dźwięk jest tak smutno płaski. Nie chcę ich zmieniać przed egzaminem, bo jeszcze nie zdążę się przyzwyczaić. Niecny plan był taki, aby w nagrodę za najwyższą notę na egzaminie sprawić sobie hybrydowe Evah Pirazzi. Teraz plan jest taki, żeby niezależnie od wyniku sprawić sobie hybrydowe Evah Pirazzi, zaraz po czerwcowej wypłacie.


Za kilka dni jadę na wakacje i niestety nie mam jak zabrać Howarda ze sobą. Myślałam aby wziąć substytut w postaci gitary basowej, ale wydaje się być to bardziej bez sensu niż sensowne dlatego rezygnuję. Wezmę tylko nuty i płyty ze śpiewaniem i klaskaniem. Będę strzelać solowe koncerty na drodze Anglia-Karpacz. Tak mi się już chce odpocząć od pracy i dorosłego życia, że nie mogę się doczekać. Gdyby tylko człowiek nie musiał się sam pakować. 

Monday 8 June 2015

Rozdział 11

Cieżko mi zasiąść do tego bloga.

 W ubiegłym tygodniu pożegnałam mojego Dziadka, który przez moje całe dzieciństwo przygrywał skoczne piosenki na harmonijce ustnej, ulegając prośbom swoich najmłodszych wnucząt, żeby zagrał jeszcze. Jego taboret w kuchni, będzie zawsze już stał pusty, ale przecież nie... Jego niesamowite poczucie humoru przecież nie zniknie tak zupełnie, przekazane zostało w genach Jego dzieciom, wnukom i prawnukom. Lubię myśleć, że człowiek nie znika tak zupełnie jak znikają jego skóra, organy i kości. Przecież jest. Zabiera nas rano na wycieczkę rowerową nad wodospad, który jest taki ogromny w tych naszych kilkuletnich oczach. A w drodzę powrotnej znajduję największego na świecie prawdziwka. Ja, najmłodsza wnuczka, proszę państwa. A przy Wigilii, a może po koniaczku, opowie znowu jak go zesłano na roboty w Austrii, a tam córka gospodarza przynosiła mu gruszki i orzechy w fartuszku. Człowiek to nie tylko kości. To cała historia która po nim pozostaje, wszystko czego nas nauczył, nawet jeśli nie cytował przy tym Aleksandra Wielkiego w oryginale. Był tak dobrym, mądrym i szalenie dowcipnym człowiekiem.


Wierzę, że teraz wygrzewa się w słońcu po swojej długiej, dobrej a czasami trudnej podróży. Już go nic nie łamie w kościach, nie oddycha mu się z trudem. Już tak sobie zostanie pod starą jabłonią, oblepioną małymi papierówkami. W dali będzie, jak co lato stukał dzięcioł i będą brzęczały pszczoły buszujące w kwiatach truskawek. Tak właśnie, i nie inaczej.