Popijam herbatę z miodem i cytryną, bez rumu. Bo
charytatywnie nie piję żadnego alkoholu w miesiącu październik. Gdyby ktoś
chciał wpłacić kasę na szczytny cel walki z rakiem to podam namiar.
Piję herbatę bez rumu jako się rzekło, choć może ten rum by
dziś rozgrzał i rozmył to co we mnie dziś pogrywa. Pogrywa we mnie czwarty z
grzechów głównych.
Zazdrość.
Pojechałam dziś na próbę. Okoliczności przyrody zlały się w
spójny obrazek. Tragedie na drodze. Objazdy. Jadę bezdrożami i gdybym tylko tak
się nie bała jeździć samochodem w obcych miejscach to bym zobaczyła i
opowiedziała wam, że było tam pięknie. A tak dłonie ściskają kierownicę. Dłonie
nie-dłonie muzyka. Dłonie chemika. Dłonie grzebiące w ziemii. Nie szczupłe
piękne dłonie. Normalne ręce. Z dziada pradziada, z chłopskiego pochodzenia.
Pędzę na próbę, woda chłapie mi pod butami. Moknę. Dzwonię
drzwonkiem, drzwi otwiera mi roześmiany Rob. Zamieszanie w korytarzu, ubaw
straszny. Ktoś mi zajumał stołek kontrabasowy. Inny Kontrabasista! Wchodzę, w
oczach mi się dwoi. Dwie Kontrabasistki. Ale przecież byłam jedyna, byłam tylko
ja. A teraz mam się dzielić? Mam sławę i splendor oddawać. Solówki może ma ktoś
inny grać?! Mam już nie być pierwszym i jedynym kontrabasem. Już nie będę
siedzieć na swoim stołku jak na tronie ponad wszystkimi, bo stołek mi właśnie
zarąbano?!
Oczywiście, że jeszcze dorosnę do sytuacji, która mnie teraz
przerosła. Jeszcze będę ponad to. Jeszcze wyciągnę z tego dla siebie trochę
korzyści (bo jedna z dziewczyn jest naprawdę świetna). Ale dziś jestem
zazdrośnikiem, jedynakiem, któremu nagle przyniesiono do domu nowe rodzeństwo. I
cały świat się zmienił. Nie ma już monarchii absolutnej. Nie ma już
niepodzielnego panowania.