Monday 6 July 2015

Rozdział 14.

Może być i tak, że nigdy nie zostanę kontrabasistą.

Kiedy studiowałam swoją chemię na bydgoskim UTP, miałam na roku taką Kingę. Kinga nie powiem, śmiertelnie mnie bawiła, rozbawieniem trochę podłym, a trochę współczującym. Kinga była na swój sposób genialna, całą wiedzę z książek i wykładów miała w małym palcu, na pisemnych egzaminach zawsze dostawała piątki z góry na dół. Ale jak już przychodziło do zajęć w laboratorium i Kinga musia coś skrysyalizować, przesączyć, czy zsyntezować, trzęsły jej się ręce, wszystko jej się mieszało, a raz nawet, przy naszej okrutnej uciesze, podpaliła laboratorium.

I ja byłam dziś jak Kinga, która podpaliła pewnego razu laboratorium. Nie mam w sobie żadnej pewności siebie, niczego co by sprawiło, że kiedyś wyjdę na malutką scenę i zagram, tak jak mi się czasami przytrafia kiedy jestem sama i cały dom śpi jeszcze w niedzielę rano.
Teraz wiem, że Kindze po prostu bardzo zależało. Mi też zależało, ale swoje utwory spieprzyłam dokumentnie. Miałam koszmarnie słabe momenty, a przecież to nie było trudne. To nie było nic ponad moje siły a przerosło mnie zupełnie. Najlepiej poszło mi i to jest zupełna tragikomedia (szaleńczy śmiech przez łzy) śpiewanie.

Moja Mama przez telefon powiedziała mi: wiesz muzykiem w tym wieku już raczej nie zostaniesz. A ja do diabła jakoś nie trafiłam wcześniej na ścieżkę zostania muzykiem. I nie stanę się już nigdy młodsza, żeby wrócić do wieku lat dziewięciu.
Jestem złamana. Ciągle mi się wydawało, ze to z całym światem trzeba walczyć, trąbić i rozpychać się łokciami a dziś zostałam pokonana przez samą siebie.


Jadą do mnie nowe, wypasione struny Evah Pirazzi, na które nie zasłużyłam sobie. I może kiedyś jak już się zupełnie zestarzeję i do końca zwariuję zagram koncert zupełnie kameralny, w śrosku lasu, w moim domku na kurzej stopie, na cztery strony świata. I echo gdzieś to poniesie, jak brzeczenie muchy. I każdy to przeoczy. Ale możliwe, że ja wtedy będę szczęśliwa. 

No comments:

Post a Comment