Może być i tak, że nigdy nie zostanę kontrabasistą.
Kiedy studiowałam swoją chemię na bydgoskim UTP, miałam na
roku taką Kingę. Kinga nie powiem, śmiertelnie mnie bawiła, rozbawieniem trochę
podłym, a trochę współczującym. Kinga była na swój sposób genialna, całą wiedzę
z książek i wykładów miała w małym palcu, na pisemnych egzaminach zawsze
dostawała piątki z góry na dół. Ale jak już przychodziło do zajęć w
laboratorium i Kinga musia coś skrysyalizować, przesączyć, czy zsyntezować,
trzęsły jej się ręce, wszystko jej się mieszało, a raz nawet, przy naszej
okrutnej uciesze, podpaliła laboratorium.
I ja byłam dziś jak Kinga, która podpaliła pewnego razu
laboratorium. Nie mam w sobie żadnej pewności siebie, niczego co by sprawiło,
że kiedyś wyjdę na malutką scenę i zagram, tak jak mi się czasami przytrafia
kiedy jestem sama i cały dom śpi jeszcze w niedzielę rano.
Teraz wiem, że Kindze po prostu bardzo zależało. Mi też
zależało, ale swoje utwory spieprzyłam dokumentnie. Miałam koszmarnie słabe
momenty, a przecież to nie było trudne. To nie było nic ponad moje siły a
przerosło mnie zupełnie. Najlepiej poszło mi i to jest zupełna tragikomedia
(szaleńczy śmiech przez łzy) śpiewanie.
Moja Mama przez telefon powiedziała mi: wiesz muzykiem w tym
wieku już raczej nie zostaniesz. A ja do diabła jakoś nie trafiłam wcześniej na
ścieżkę zostania muzykiem. I nie stanę się już nigdy młodsza, żeby wrócić do
wieku lat dziewięciu.
Jestem złamana. Ciągle mi się wydawało, ze to z całym
światem trzeba walczyć, trąbić i rozpychać się łokciami a dziś zostałam
pokonana przez samą siebie.
Jadą do mnie nowe, wypasione struny Evah Pirazzi, na które
nie zasłużyłam sobie. I może kiedyś jak już się zupełnie zestarzeję i do końca
zwariuję zagram koncert zupełnie kameralny, w śrosku lasu, w moim domku na
kurzej stopie, na cztery strony świata. I echo gdzieś to poniesie, jak
brzeczenie muchy. I każdy to przeoczy. Ale możliwe, że ja wtedy będę
szczęśliwa.
No comments:
Post a Comment