Sunday 10 July 2016

O rzeczach które 'trzeba zagrać' i tych które grać się chce

Świat poukruszał mi się to tu to tam. Przysypało mi głowę popiołem.

Czasami po prostu nie wiem, w którą stronę iść, w jakim kierunku się obrócić, żeby chociaż przez chwilę na mojej drodze nie leżały spiętrzone problemy. Chcę dobrze, wychodzi jak zwykle.
Ale opowieści o wszystkim co złe zostawię sobie na inną okazję.

Nieco ponad tydzień temu zagrałam mój pierwszy koncert. Jest to określenie bardzo na wyrost, bo jednak kameralne to było bardzo, przy sześcioosobowej widowni, we własnym salonie, ale jednak, no ale jednak. Zagrałam dziewięć utworów w duecie w wiolączelą. Ja kontrabas zagrałem z wiolączelą. Na dziewięć utworów tylko jeden został przeze mnie dokumentnie skopany. Rytm ¾ to nie moja bajka. Walc to nie moja bajka. Ja jestem ciosana grubo, bez finezji. Jakkolwiek, po tym walcu nieszczęsnym, który można powiedzieć, po mnie przejechał, zagraliśmy naprawdę nieźle. Utwór Larryego Clarka, z moim pierwszym (dobrym, naprawdę dobrym!) staccato na sam koniec występu, wyszedł nam doskonale.

A we wrześniu idę do orkiestry. We wrześniu zostanę jedynym (czyli pierwszym!) kontrabasem w orkiestrze na uniwersytecie w Nottingham. Czekam bardzo.

W miarę jak rozwijają się moje umiejętości mogę grać rzeczy, które zwyczajnie mi się podobają. Już nie ścibolę kurek trzech i panie Janie. Wiem, że pewne rzeczy trzeba zagrać. Ale ciężko jest odkleić się od sofy po całym dniu pracy, bo ‘coś trzeba zagrać’, znacznie przyjemniej jest wbiegać po schodach do pokoju muzycznego, bo cały dzień czegoś nie słyszałam, a to takie świetne, nie mam płyty, nie ma na yt, muszę sobie zagrać. I gram, i jaram się tym graniem. I już mnie nie korci, żeby gdzieś tam Bachowi nuty zmieniać, bo ja mam bardziej współczesną wizję. Teraz mi się chce grać w punkt.


No comments:

Post a Comment