Tuesday 31 January 2017

Wtorek Dniem Walki Wewnętrzej. I spóźniania się w różne miejsca

Wtorek to dzień walki wewnętrzej.
Zaczyna się już w poniedziałek, tuż przed północą, kiedy jeszcze nie śpię, a powinnam. Wtedy zaczyna się prawdziwe targowanie, przekupstwo i szukanie wymówek.
Ze wzgledu na rozkład wtorkowych zajęć, powinnam pojawić się w pracy o godzinę wcześniej. Powinnam pojawić się o ósmej. Jeszcze nigdy się nie pojawiłam. Ale to moja słodka tajemnica (taką mam nadzieję). Przed północą w poniedziałek nie potrafię nastawić budzika na 6:10. Żeby mieć cień szansy i dotrzeć na czas. Już od poniedziałku w nocy jestem na straconej pozycji. I tak bardzo się staram, żeby być bardziej po ósmej niż przed dziewiątą.
Późnej z kubkiem kawy czekam na kuriera, który przywiezie mi próbki. Wszystkie wyniki muszą być wysłane do klientów zanim wyjdę z biura.
Teoretycznie wychodzę o 16 praktycznie wychodzę, jak się uda, chwilę wcześniej. Kiedy już dojadę przez mgły i korki do domu, ponad godzinę później, wypiję kilka łyków herbaty i usiądę na kanapie, nic już mi się nie chce. I wtedy zaczyna się prawdziwa walka. Wiem, że jeśli w ciągu pięciu minut nie ruszę się z miejsca, będę znowu spóźniona. Wiem, też że jeśli posiedzę chwilę dłużej, to nic mi się nie będzie chciało. I w mojej głowie urodzi się ta brzydka myśl. Ten zły podszept lenistwa. Napisz do dyrygenta i powiedz, że stoisz w korku i nie dojedziesz. Wiem, że będę żałować jeśli nie pojadę. Zmarnowałam 27 lat na nie bycie muzykiem. Nie mogę zmarnować wtorkowego wieczoru. Jeszcze tylko rzucam monetą, żeby sobie ślepym losem potwierdzić i pędzę pod prysznic. I myję włosy, i ubieram się schludnie, żeby raz w tygodniu nie wyglądać jak wieśniak, któremu słoma z butów. Później tylko jeszcze kolejne 45 minut w korkach i jestem.
Jestem kontrabasistą. Dziś do repertuaru wszedł kolejny słodki utwór, chociaż nie mam w nim zbyt wiele do roboty. Prawie same półnuty. I jeden slur (ale za to jaki, przy fortissimo!). I całe morze uroczych crescendo. A wiadomo, że słodkie skrzypki nie zabuczą takim donośnym basem. Chociaż nie mam za dużo do roboty, to ta praca organiczna, u podstaw, którą wykonuję, dodaje całą masę głębi.

Fajnie jest robić to co się kocha. Nawet jeśli jest to we wtorki, po godzinach. Konia z rzędem temu, kto pokaże mi choć jedną osobę, która nigdy nie słyszała (choć może nie kojarzy z nazwy) uwtoru Morning- Peer Gynt Suite No. 1. Poważnie, jak ktoś nie zna to chyba zafunduję jakąś nagrodę.

No comments:

Post a Comment