Dziewiątego grudnia ubiegłego roku, wracałam z pracy
przekraczając prędkość okrutnie, wyprzedzając pozostałe pojazdy bezwstydnie, bo
wiedziałam, że już jest. Czeka na mnie, aż go wypakuję z ogromnego pudła. Mój
kontrabas. Howard.
Kilka tygodni wcześniej, wykorzystując fakt obecności gitary
basowej w domu, zaczęłam odkrywać jak to jest zagrać Stand by me, nie mając
żadnego pojęcia o muzyce, ale mając szeroki dostęp do filmików instruktażowych
z YT. Gitara basowa nie jest dla mnie.
Ta domowa, wyjątkowo nieporęczny model, nigdy mnie nie zachwyciła. W odróżnieniu
od Howarda. Nie miałam pojęcia jak przełożyć to czego się nauczyłam na basówce
na kontrabas, brak progów, różnice odległości między dźwiękami. Podczas tego
pierwszego spotkania pomyślałam sobie, że kontrabas nie jest prosty w obsłudze,
ale jakby z piętnaście razy lepszy.
Howard jest jednym z europejskich modeli Thomanna. Z
solidnego drewna, z płaskim tyłem i hebanową podstrunicą. Z tego do udało mi się
wyszperać na forach model 33 jest
produkowany w Rumunii, przez rumuńską firmę Hora.
Uważam, że na tym etapie, na którym teraz jestem nie mogłam
lepiej trafić. Mój nauczyciel Roger, podziela moje uczucia w takim stopniu, że
postanowił kupić sobie dokładnie taki sam. Też w kolorze blond. Chociaż ma już
dwa kontrabasy i cały dom innych instrumentów. Ale na miłość nie ma lekarstwa,
a Roger zakochał się w dolnym E.
Teraz noszę się z zamiarem kupienia porządnych, nowych
strun, choć tak naprawdę, jeszcze nie wiem czego szukam i muszę spędzić jakiś
czas na czytaniu, co będzie dobre dla kogoś kto używa smyczka i pizzicato w
takim samym stopniu.
A później, ale to już osobna historiia, postanowiłam zdobyć
smyczek zrobiony z włosia jednorożca. Bo muzyka, to magia, tak czy nie?
No comments:
Post a Comment